KRÓTKO O CZYTANIU W LONDYNIE

       Podczas nauki angielskiego, mieszkając jeszcze w Londynie, zainteresowałem się słowem pisanym. Mimo, że w szkole po książki nie sięgałem zbyt chętnie (wyjątkiem był Mistrz i Małgorzata) pomyślałem, że świetnym pomysłem na zapoznanie się z nowym językiem będzie sięgnięcie po pozycje właśnie po angielsku.

        Gdybym tylko wiedział wcześniej…

        Pierwszą pozycją, która znalazła się na mojej półce była „The Life Project” autorstwa Helen Pearson. Choć nie rozumiałem co piątego słowa, starałem się zapisywać ich jak najwięcej, by później tworzyć zdania. Często zmęczony po pracy, ale też i w trakcie dni wolnych popychałem się, by czytać. Trwało to długo, było mozolne. Ale działało. Po kilku miesiącach, kiedy byłem w stanie zrozumieć zdecydowaną większość wyrazów, stwierdziłem, że treść sama w sobie nie jest dla mnie niczym odkrywczym. Po ukończeniu Projektu Życie stwierdziłem, że skoro daję radę z książkami po angielsku, to spróbuję znaleźć coś dla siebie w języku polskim. Nie szukałem długo. 

        Po pierwszej zamówionej z Polski książce przyszedł czas na kolejną, później następną i cały proceder trwa do dziś. Mimo przeprowadzek, utrudnień z wagą bagażu, dzisiaj książki są elementem wystroju mojego pokoju, z którego rezygnacja nie przychodzi mi nawet na myśl.

 

pierwsza książka w języku angielskim,
po którą sięgnąłem podczas nauki

        Od polityki, historii, reportażu, po ostatnio odkrytą przeze mnie fantastykę – dziś czytam z pasji i jestem niesamowicie wdzięczny za tak cudowny owoc mojej determinacji. Wracając myślami do czasów Londynu, uświadomiłem sobie, że moja fascynacja lekturą jest jednym z najbardziej wartościowych skutków ubocznych obranej przeze mnie drogi.

        Warto działać.

 

Dodaj komentarz